poniedziałek, 18 września 2023

Tureckie Historie - dzień 3 i 4 - Stambuł

Dzień 3. 

Pobudka o 4.30 rano, śniadanie o 5.00 w najciaśniejszej jadalni hotelowej jaką do tej pory widziałem i przejazd o 6.00 z Cannacale do Stambułu. 

Stambuł to dawna stolica Turcji, zanim została przeniesiona do Ankary podczas laicyzacji kraju przez gen. Ataturka. Jest to największe miasto Turcji oficjalnie dające dom 16 milionom ludzi, a nieoficjalnie ponad 20 milionom. Posiada trzecie najstarsze na świecie metro. 

Trzy godziny drogi, przeciskanie się przez korki i jesteśmy w centrum. Mieliśmy wrażenie, że cała ta szopka z wczesnym wstawaniem miała nam kupić czas w sklepie z pamiątkami, który był pierwszym punktem programu tego dnia. Rzekomo zatrzymaliśmy się tam, żeby skorzystać z toalety. Chwilę później biegliśmy do Błękitnego Meczetu (znanego tutaj jako Meczet Sułtana Ahmeta I), żeby zdążyć wejść przed zamknięciem na czas modlitwy. Po 20 minutach w kolejce byliśmy jednymi z ostatnich osób, którym udało się wejść. Sama świątynia generalnie duża, ładna, ale nic spektakularnego. Meczet ten miał w zamyśle przebić potęgą pobliską świątynię Hagię Sofię, która była wtedy kościołem. Nazwa "Błekitny Meczet" pochodzi od błękitnych kafli zdobiących wnętrze tego budynku. 



Możliwe, że nasze wrażenia były skrzywione przez ubolewanie nad sposobem organizacji naszej grupy przez pilotkę. Zdecydowanie źle zarządzała naszym czasem i traciliśmy go mnóstwo właśnie na stanie w kolejkach, czy też polowanie na pamiątki. 

Po wyjściu z meczetu poszliśmy do pałacu Topkapi, czyli dawnej siedziby sułtanów Imperium Otomańskiego. Przez 400 lat pałac był centralnym ośrodkiem władzy ogromnej potęgi i zgromadził w swoich pomieszczeniach niesamowite skarby pochodzące z darów i podbojów. Teoretycznie powinniśmy go zwiedzać następnego dnia, ale z jakiegoś powodu program uległ zmianie. Jak się okazało na nasze nieszczęście, bo pałac jest bardzo duży i ma mnóstwo pomieszczeń, które wymagają czasu, żeby je zwiedzić, szczególnie że do większości z nich są spore kolejki. 






Po 1,5h chodzenia po pałacu "wybiegamy", żeby zdążyć zwiedzić Hagię Sofię przed zamknięciem. Hagia Sofia, nazywana też Kościołem Mądrości Bożej, wybudowana w VI wieku, początkowo służyła jako bazylika katolicka i protestancka, żeby na końcu zostać przekształconą w meczet. Imponujące miejsce, zrobiło na mnie spore wrażenie. Nie wiem dlaczego, może przez rozmiar, albo kunszt wykonania ornamentów? Nie opływało złotem jak nasze kościoły. Wręcz przeciwnie - ozdoby były dość skromne, ale dobrane ze smakiem. Na tym etapie z Paulą dostaliśmy już szału od ludzi, którzy traktowali nas jak przeszkody i przeciskali się tratując nas, żeby zdobyć jak najlepszy kadr dla swoich zdjęć. Prym wiedzie tutaj szczególnie nacja chińczyków (jak zwykle) oraz jedna baba-krasnal z naszej grupy. 

Przy wyjściu stał zbiornik z kranikami, przy którym można było się obmyć. Umyliśmy tam z Paulą ręce, zbierając kilka dziwnych spojrzeń od osób robiących to samo. Prawdopodobnie kobietom nie wolno tego robić, bo widzieliśmy tam tylko mężczyzn.










Kolejny punkt programu to hipodrom. A raczej miejsce gdzie za czasów Cesarstwa Rzymskiego był hipodrom, bo teraz to generalnie plac i ulice. Ponoć w czasach swojej świetności posiadał widownię mieszczącą nawet 100 000 widzów! Na terenie hipodromu znajduje się dziś Obelisk Totmesa III przywieziony tu w 390 r.n.e, Kolumna Wężowa ze świątynia Apolla z Delf oraz Kolumna Konstantyna VII Porfirogenety. Niedaleko znajduje się też Fontanna Niemiecka wzniesiona w celu upamiętnienia odwiedzin cesarza Wilhelma II w Stambule. 








"Zwiedzanie" hipodromu trwało jakieś 15 minut, po czym z częścią grupy udaliśmy się na oglądanie Cystreny Bazylikowej, czyli zbiornika na wodę zbudowanego przez rzymian w VI wieku. Podczas budowy wprowadzono tu pełny recykling i część budulca dostarczono z rozbiórki świątyni Apolla. Widać go w wielu kolumnach w cysternie. Potrafiła ona pomieścić nawet 100 000 ton wody i służyła jako ogromny rezerwuar dla całego miasta. Hagia Sofia została zdetronizowana jako najciekawsze miejsce z tego dnia. Cysterna jest niesamowita i koniecznie trzeba ją zobaczyć. Emanuje tajemniczością spotęgowaną przez zmienne, kolorowe oświetlenie i piękne rzeźby wprowadzone tam przez nowoczesnych artystów.




Zwiedzanie zakończyliśmy o 18.00. Także, nie licząc 3h jazdy chodziliśmy po Stambule przez 9 godzin, nie mając czasu na obiad, bo inaczej nie udałoby nam się zwiedzić żadnego z meczetów. Zegarek Pauli naliczył 16 000 kroków tego dnia. Przynajmniej był czas, żeby kupować tandetne pamiątki pod przykrywką "korzystania z toalet". Nie wiem czemu nie mogliśmy skorzystać z toalet dostępnych przed Błękitnym Meczetem w czasie kiedy staliśmy tam w kolejce? Wszystko śmierdzi własnym interesem przewodniczki.


Przed 19.00 byliśmy już w hotelu i zjedliśmy szybko kolację, żeby o 20.00 wybrać się na kolejną wycieczkę fakultatywną - "Istanbul by night". Byliśmy wykończeni dzisiejszym dniem, ale było warto. Odwiedziliśmy stację kolejową, z której ruszał Orient Express, gdzie wpuszczono nas wyjątkowo do dawnej poczekalni i zaserwowano herbatę. Obok znajduje się restauracja, która działa nieprzerwanie od 1892 r. 










Następnie pojechaliśmy na plac Taksim, znany jako miejsce protestów i jednocześnie stanowiący jedną z pętli zabytkowego tramwaju. 





Spacer odbywał się wzdłuż linii tegoż tramwaju przez ulicę Istiklal. Ta okolica tętniła życiem, pomimo później niedzielnej pory. Przeciskaliśmy się między straganami i knajpkami na ulicy Sahne wypełnionymi ludźmi i muzykami umilającymi gościom posiłki graniem na przeróżnych instrumentach.












Spacer zakończyliśmy przy wieży Galata. Jest to część dawnych fortyfikacji, charakterystyczna dla panoramy Stambułu. Ciekawa historia wiąże się z tym miejscem. Turecki "kaskarder-wynalazca" z XVII wieku Hezârfen Ahmed Çelebi postanowił wzlecieć z niej w powietrze na skrzydłach własnej konstrukcji i wylądował po drugiej strony zatoki Złoty Róg w europejskiej części Stambułu. 



O 23.00 pojechaliśmy w końcu do hotelu. Zdecydowanie najlepszego do tej pory, 5-gwiazdkowego Clarion Mahmutbey. 


Pisałbym na bieżąco, gdyby nie dwa fakty. Po pierwsze cały dzień spędziliśmy na pośpiesznym zwiedzaniu i po drugie: muszę post-factum zdobywać w Internecie informacje o każdym ze zwiedzanych miejsc. Dlaczego? Nasza przewodniczka nie dysponuje zestawami słuchawkowymi, opowiada historię tylko najbliżej znajdującym się osobom. Jej język i tak jest na tyle kiepski, że trudno czasem zrozumieć o czym opowiada i ostatecznie i tak lepiej sobie odpuścić. Co gorsza dostała zapalenia krtani, więc przez jeden dzień charczała tylko do nas.


Dzień 4.

Następnego dnia obudziliśmy się tylko częściowo wyspani, bo wyjazd był o 8.00 rano, a śniadanie od 7.00. Po przepysznym śniadaniu pojechaliśmy stanąć w poniedziałkowych, porannych korkach. Dotarliśmy autokarem do ogromnego krytego targu, który stanowił kolejny punkt programu. Można było go zwiedzać, ale też można było tam robić zakupy. Ja oczywiście miałem w planach kupno repliki Rolexa Daytony. Jeden ze sprzedawców poczuł u mnie piniondz i zaprosił do sklepiku zachęcając do kupna Rolexów "z drugiej ręki". Oczywiście były to podróbki, tylko w wyższej cenie. Szybko wyprowadziłem go z błędu i wyjaśniłem, że szukam taniej repliki. Poprosił, żebym zaczekał i zawołał kolegę, który stał po drugiej stronie alejki. Jak to każdy szanujący się sprzedawca turecki miał on jakieś powiązania z Polską. Ten akurat niezbyt mocne, bo po prostu był kiedyś w Warszawie. Jestem tego tak samo pewien jak tego, że tamte Rolexy były oryginalne. Poprosił nas, żebyśmy poszli za nim, na jego stoisko. Po drodze spytał czego szukam. Powiedziałem, że sam nie wiem, ale jakiejś "ładnej" repliki w cenie między 50 a 100 EUR. Zasmucił się, bo on sprzedawał tylko zegarki między 200 a 700 EUR. "No ja nie mam tyle" odparłem. Zgodziliśmy się, że może mimo wszystko jednak mi je zaprezentuje. Po chwili wyprowadził nas poza kryty bazar i skręcił w jedną z brudnych uliczek. Zaprosił nas do swojej, hmmm... piwnicy. Zeszliśmy kilka schodków mijając jakiegoś dżentelmena myjącego naczynia, który nawet nie zwrócił na nas uwagi. Po kilku kolejnych schodkach otworzył przed nami kolejne kazamaty, gdzie na blacie czekały 4 walizki Louis Vuitton w stanie wskazującym na mocne zużycie. Jednym ruchem ręki otworzył każdą z nich ukazując skarby tureckiej myśli technicznej. Patek Phillipe, Panerai, Rolex, Audemars Piguet - wszystko czego horolodzy mogliby zapragnąć. Pokręciłem nosem i spytałem o cenę Daytony z białym blatem. "Jak dla Ciebie to 170 EUR". "Ale ja nie mam więcej jak 120". Dobiliśmy targu przy 140 za zegarek wart nie więcej jak 20, ale z tej transakcji i on był zadowolony i ja. Przemierzając wraz z Paulą kolejne komnaty podejrzewaliśmy, że nas tam zamorduje jak nic nie kupimy, ale otuchy dodawał nam fakt, że przecież "był kiedyś w Warschau". Po szybkim zakupie zegarka dla mnie mogliśmy spędzić resztę wolnego czasu na poszukiwaniu biżuterii dla Pauli (kolczyki i 2 pierścionki) oraz przerwie na kawę po turecku w lokalnej kawiarni.





Po przejściu przez niezliczoną ilość alejek z kolejnymi straganami docieramy do egipskiego targu, którego asortyment składa się głównie z przypraw, herbat i słodkich smakołyków. Pauli udało się w końcu znaleźć sklep z karmą dla psów i kotów i wyposażyła się tam w duży zapas tych zaklinaczy tureckich zwierząt, po czym przystąpiła do ratowania pobliskich kotów.







Opuściliśmy egipski targ i udaliśmy się na fakultatywny rejs po zatoce Złoty Róg i cieśninie Bosfor. Okazało się, że wszyscy uczestnicy wycieczki zdecydowali się na tę opcję, przez co łatwiej nam było zaplanować powrót. Zdecydowanie polecamy taką wycieczkę - widoki z pokładu zapierają dech w piersiach. Mijaliśmy Pałac Dolmbahcze - dawną siedzibę i miejsce śmierci Mustafy Ataturka, Pałac Ciragan służący bogaczom jako miejsce organizacji wystawnych wesel, 3 mosty bosforskie oraz Rumeli Hisari - dawną twierdzę broniącą dostępu do Stambułu. 








Po zakończeniu rejsu wsiedliśmy w autokar, żeby jechać do Bursy. Jest ona na tyle nieciekawa, że odpuszczę sobie osobny wpis. Zobaczyliśmy kilka grobowców sułtanów i ich rodzin, kolejny meczet i panoramę niezbyt urokliwego miasta, które zimą przeistacza się w kurort narciarski.


Teksty dnia od naszej pilotki:

  • "I taki z rzeczy sprzedawanego"
  • "Korzystujemy tutaj z tojleta"
  • "Drapacz chmurny"
  • "Kamień milionowy"
  • "DaVinci tu kręcili"
  • "On otworzył okno, dlatego było stabilne" - o architekcie, który wybił otwory okienne w murach Hagia Sofia