poniedziałek, 4 grudnia 2023

Estepona dzień 1 - Estepona - Sotogrande - Gibraltar i z powrotem

Najbardziej zależało mi na tym, żeby zobaczyć Gibraltar, więc żeby nie ryzykować z pogarszającą się pogodą pojechałem tam od razu w pierwszy dzień.

Z Estepony w jedną stronę to jakieś 50km. Wzdłuż wybrzeża prowadzi tam (ponoć) ścieżka rowerowa, jednak w wielu miejscach trzeba jechać przez plażę. Dzieli się ją też z pieszymi, więc de facto jest mniej bezpieczna niż droga, którą ja wybrałem. Pojechałem drogą szybkiego ruchu po poboczu, co jak się okazało jest legitnym rozwiązaniem, bo po drodze minąłem tłumy hiszpańskich szosowców. Taka droga nie należy do najprzyjemniejszych, ale faktycznie czułem się bardzo bezpiecznie z hiszpańskimi kierowcami, którzy szanują bardzo rowerzystów.

Nie było bardzo ciepło, ale na tyle, że krótkie spodnie okazały się strzałem w dziesiątkę. Szybko zdjąłem też kurtkę - wystarczyła koszulka z długim rękawem. Czapka na uszy została jednak na głowie.

Po przejechaniu jakichś 15km po drodze szybkiego ruchu dotarłem do Sotogrande. Niesamowite osiedle, gdzie bloki mieszkalne okalają wielką marinę z wyjściem na Morze Śródziemne. Także poza miejscem parkingowym na samochód można sobie wykupić miejsce postojowe na jacht!


Zanim wjedziemy do Gibraltaru przejeżdżamy przez hiszpańskie miasteczko Linea de la Concepción. Obraz nędzy i rozpaczy jeśli mnie zapytacie, przynajmniej w tych miejscach przez które ja się przebijałem. Do Gibraltaru dostajemy się przez przejście graniczne, z osobnym wjazdem dla rowerzystów i dedykowanym celnikiem. Kudos. Zaraz po minięciu granicy wpadamy na autostradę rowerową, która przecina pas startowy lotniska. Po raz pierwszy czekałem za szlabanem na lądowanie odrzutowca. Fajne uczucie. Gibraltar jest bardzo ciekawym miejscem. Niby to Wielka Brytania, a wszyscy jeżdżą po prawej stronie, mają własne rejestracje z kodem "kraju" GBZ, własną domenę ".gi", wiele osób rozmawia po hiszpańsku, lub wręcz tylko po hiszpańsku. Na miejscu udało mi się zobaczyć kilka ciekawych miejsc. Między innymi monument ku pamięci gen. Sikorskiego, z widokiem na Afrykę. Podjechałem też pod market Morrisonsa, w którym kiedyś spowodowalismy w Objectivity incydent z zamówieniem do niego setek kurczaków przez pomyłkę. Przejechałem szybko przez miasto i zacząłem wspinać się na najwyższy dostępny punkt na skale Gibraltarskiej - O'Hara's Battery. Podjazd tam to jakaś masakra, spora jego część ma nachylenia rzędu kilkunastu, nawet do 20 procent. Na sam koniec okazało się, że trzeba było kupić na dole bilet, żeby wejść na teren baterii dział O'Hara. Bileter jednak dał się przebłagać i wpuścił mnie pod warunkiem, że nikomu o tym nie powiem. Generalnie polecam Gibraltar każdemu i pewnie jeszcze tu wrócę. Niestety musiałem zbierać się dość szybko, żeby nie jechać drogą szybkiego ruchu po zachodzie Słońca.

Link do Stravy.