niedziela, 2 listopada 2014

Ha Long Bay

No to mieliśmy pierwszą przygodę. W Hanoi wykupiliśmy za radą Internetów wycieczkę do Ha Long Bay - miejsca, które miało być cudowne i malownicze, przynajmniej sądząc po relacji Martyny Wojciechowskiej. Na te wycieczki jeździ sporo backpackersów i są one dostępne na każdym kroku w Hanoi. Są do wyboru dwa warianty: deluxe i standard. My akurat wybraliśmy standard, co oznaczało trochę starszą łódź i brak darmowego alkoholu. Mieliśmy też nocować i imprezować na łodzi. Po czterech godzinach jazdy i przejechaniu 120 km z Hanoi busikiem wysiedliśmy w porcie Ha Long City i już wtedy wiedzieliśmy, że przepłaciliśmy. Cena za rejs z noclegiem to jakieś 20 dolarów + transport z Hanoi, tymczasem my zapłaciliśmy 110. Ludzie, którzy przyjechali z nami zapłacili minimalnie 60 dolarów, a maksymalnie 180. Więc rozrzut był duży. Okazało się, że nie ma rozróżnienia opcji deluxe i standard i wszyscy wylądowaliśmy na tej samej, rozsypującej się łajbie, zupełnie nieprzypominającej tą że zdjęć z katalogu biura. Dodatkowo wszystkie dodatki takie jak piwo i chrupaki były potwornie drogie. Zjadłem najdroższego Snickersa w życiu - za 12 PLN. KitKat był już przeterminowany. Na łajbie zjedliśmy wyjątkowo słaby obiad i dowiedzieliśmy się, że jest zła pogoda i nie będzie spania na łodzi. Kto chce, może wracać do Hanoi, oni go potem przywiozą na drugi dzień z powrotem; kogo taka opcja nie interesuje to może spać w hotelu na wyspie zorganizowanym przez biuro. Wszyscy ostatecznie wybrali hotel, co, jak się miało potem okazać, nie było najlepszym wyborem :). Zwiedzanie Ha Long Bay, poza opłynięciem kilku wysepek, zasadniczo było tylko zwiedzaniem niezbyt urodziwej jaskini strasznie zwieśniaczonej przez wietnamczyków jakimiś światełkami, dziwnymi ornamentami i, jako wisienka na torcie, fontanną. Do tego przewodnik pokazywał nam w środku jakieś wapienne kształty, które mu się kojarzą ze zwierzętami i genitaliami.
Noc mieliśmy spędzić w najgorszym hotelu w jakim kiedykolwiek byłem. Nie dość, że był on położony w jakiejś strasznej dziurze, to pokoje były w fatalnym stanie. Pościel była tak brudna, że na poduszkę nałożyłem t-shirt i zrezygnowałem z koca na noc. Żeby było ciekawiej, to kazano nam oddać paszporty na czas pobytu. Oczywiście nasza czwórka mocno zaprotestowała i udało nam się dostać owe pokoje bez pozostawiania paszportu. Część wycieczki zrobiła awanturę o warunki i po jakimś czasie zabrano ich do lepszego hotelu. My już machnęliśmy ręką, bo byliśmy zmęczeni i głodni. Kolacja również nie była zbyt obfita, więc dopchaliśmy się czipsami. Następnego dnia mieliśmy pływać kajakami, ale to też zostało odwołane ze względu na pogodę. Po zjedzeniu śniadania, czyli zimnego jajka sadzonego i bułki z kawą ruszyliśmy w drogę powrotną. Do 14.00 bujaliśmy się po wyspie od jednego odwołanego rejsu do drugiego, żeby w końcu dotrzeć na ląd i przejechać się przeładowanym autokarem, w którym siedziałem na taboreciku w przejściu razem z kilkoma innymi osobami. Teraz piszę z kolejnego środka transportu: rozlatującego się Transita, do którego weszło 16 osób razem z bagażem głównym i podręcznym. Wszyscy pasażerowie mają jedną wspólną cechę: nigdy nie wrócą i nigdy nie polecą nikomu Ha Long Bay, które przezwaliśmy nawet How Long Bay, ze względu na to, że nie wiesz ile jeszcze będziesz czekał, żeby Cię ktoś zabrał z tej dziury z powrotem.