niedziela, 25 sierpnia 2013

FRA ciąg dalszy

Przygód na FRA ciąg dalszy.

Odcinek 1: Potrzebuję się czegoś napić
Suszy mnie strasznie, bo oczywiście przez pieprzonych terrorystów nie można nic płynnego zabrać na pokład. Lotniska skrzętnie to wykorzystują: piwo - 5 EUR, napój - 3,80 EUR. Moja oszczędna natura tego nie zniesie. Po okazaniu karty pokładowej i paszportu kupiłem 0,5l wody niegazowanej za 1 EUR. Ciężko to nazwać zwycięstwem, ale zawsze coś.

Odcinek 2: Potrzebuję Internetu
Netu się tu łatwo nie uświadczy. Krążą co prawda jakieś legendy, że w niektórych kawiarenkach (powodzenia w poszukiwaniu) i w którymś McDonaldzie jest darmowy Internet, ale generalnie na lotnisku darmowego Internetu nie ma. Jest coś, co ma podnieść apetyt, czyli 30 minut za darmo, a potem 5 EUR za dzień. Go, go lifehacker skills! Jak limit dobiegnie końca - usuwamy wszystkie ciasteczka, odświeżamy stronę, wpisujemy adres email typu asdasda@asdasd.da i lecimy dalej.

Odcinek 3: Potrzebuję prądu
Laptopa i tablet też suszy, więc wyruszam na poszukiwanie gniazdek. Szybko się okazuje, że między niektórymi ławeczkami są zestawy 4 gniazdek prądowych i 4 gniazdek USB (tak!). Początkowy entuzjazm został oczywiście ugaszony przez rzeczywistość FRA: jak jest coś fajnego to kosztuje krocie, albo nie działa. Tutaj spotkała mnie ta druga opcja. Pięć ławeczek i 3 bramki i żadne gniazdko nie działa. Uratowało mnie Oracle. Po tylu latach psioczenia na Javę wróciłem, niczym syn marnotrawny i podpiąłem się do czegoś w rodzaju reklamy. Fotka poniżej.