niedziela, 25 sierpnia 2013

WRO -> FRA

Lot do FRA. Start mieliśmy opóźniony przez jakieś tam mambo-dżambo z lotniskiem we Frankfurcie. Nie zrozumiałem co pan kapitan mówił, bo w Lufthansie angielski to nadal drugi język. Generalnie znają słówka, tylko mówią szybciej niż po niemiecku i z własnym akcentem ("plis szat dawn ol jor elektronik ekwipment") i mniej więcej tak samo dobrze ich rozumiem jak by mówili w swoim języku. Natomiast dzięki temu, że to Lufthansa to dostałem jakieś drożdżowe ciasto i napój na kursie, którego loty trwają 55 minut. Nie do pomyślenia choćby w SASie. Z ciekawszych rzeczy: po raz pierwszy miałem nieciekawą sytuację podczas lotu. Tak nieciekawą, że aż stewardessa musiała usiąść na podłodze. Były takie turbulencje, że najpierw poczułem jak samolot spada przez pół sekundy, potem spokój na 1 sekundę i znów spadanie, ale tym razem przez pełną sekundę. Przyjąłem to nadzwyczaj spokojnie. Dopiero potem uświadomiłem sobie jak czują się ludzie, których samolot spada. Ma-sa-kra. Po lądowaniu, oczywiście wszyscy wstają, pomimo, że świeci się kontrolka pasów i nie mówię tu o polakach.