czwartek, 12 września 2013

Siem Reap, dzień 2

Dzisiaj złapałem jakąś ciężką chandrę, więc zmusiłem się, żeby jak najmocniej wypchać ten dzień rozrywką. Chana zaplanował kompleks Angkor Wat na jutro, a dziś chciał mnie tylko zawieźć do oddalonej 70 km od Siem Reap świątyni Beng Mealea. Ponoć piękna i niedoceniana, bo mało kto chce jechać aż 70 kilometrów żeby zobaczyć kupę skał :). Po drodze miałem okazję zobaczyć jak wyglądają miejscowości mniejsze od Siem Reap. Masakrycznie. Poniżej fotki.
Po 1,5 godziny jazdy tuk-tukiem dotarliśmy do świątyni. Faktycznie jest super, ale spodziewałem się większego szału. Na początku zwiedzania żałowałem, że nie przyjechałem większą wycieczką tak jak stada wszędobylskich chamskich chinoli, bo każda grupa miała swojego przewodnika. Oczywiście jeden khmer z ochrony (?) wyczuł zapach dolarów w moim portfelu z daleka. Jak tylko spytał skąd jestem to już wiedziałem co się święci. Trzeba jednak przyznać, że gościu mi zafundował zwiedzanie życia. W cywilizowanym kraju by to nie przeszło, bo wyciągnął mnie poza ścieżkę do zwiedzania i kazał skakać po zwalonych blokach niczym kozica górska. Generalnie wziąłem czynny udział w zadeptywaniu spuścizny kulturalnej ludu Kambodży. Na koniec poprosił o napiwek w wysokości $10. Drobnych miałem tylko $1 :).
Przy zwiedzaniu upociłem się tak, że niewiele widziałem, bo pot ściekał mi do oczu. Chana stwierdził, że wracamy do hotelu, a wieczorem znów zawiezie mnie na Pub Street. O nie. Chcę jeszcze. Wczoraj coś biadolił o jakimś wodospadzie. Want!
To był świetny wybór. Chodziło o Phnom Kulen i rzekę Tysiąca Ling. Rzeka ta zasila jezioro Tonle Sap, które było bardzo ważne dla dawnych khmerów mieszkających w Angkor. Tak ważne, że aż wyrzeźbili 1000 fallicznych kształtów na dnie strumienia, żeby pobłogosławić wodę, która trafia do jeziora. Sam wodospad spory i ładny, zaraz obok świątyni buddyzmu. Do 1000 ling nie dotarłem, bo byłem już bardzo głodny. Natomiast z całej wycieczki najlepsza była jazda na skuterze (bez tuk-tuka) poprzez błoto w dżungli. Najpierw Indiana Jones w świątyni, a potem Indiana Jones w dżungli :). Nawet raz się prawie wyglebaliśmy z Chaną. Prawdziwy jungle trek. Blaine miał trochę racji, że Kambodża w porównaniu z dżunglą z Predatora wygląda jak Kansas ;). Na początku wycieczki byłem już dość brudny, ale długo to nie trwało. W trakcie powrotu złapał nas deszcz. Chana spytał mnie, czy nie przeszkadza mi trochę wody. Odpowiedziałem, że nie. To co nas złapało, to był taki mocny polski deszcz, na szczęście nie monsun, bo to już było mi dane przeżyć rano i raz w KL. Po 30 minutach jazdy byłem znów suchy. Najlepszy był po drodze typ, który wiózł drewno małym traktorkiem (taki silnik z 2 kołami i kierownicą). Co 20 metrów spadał mu kawałek drewna i musieliśmy uważać, żeby w to nie wjechać. Normalnie jak jakaś gierka na 8-bitowce :).
Byłem już tak głodny, że pojechaliśmy od razu na Pub Street. Znów dałem się nabrać na rady Lonely Planet i poszedłem do Cambodian BBQ. Wziąłem zestaw 7 różnych mięs do smażenia na takim małym grillu zintegrowanym ze stolikiem. Było tam mięso kangura, barakudy, kałamarnicy, krokodyla i, dla porównania, wieprzowina, kurczak i wołowina. Z tych niestandardowych najlepszy był kangur. Bardzo soczyste mięso, przypominające trochę wołowinę, ale delikatniejsze. Zaraz po kangurze kałamarnica, potem barakuda, a na końcu okropnie łykowate mięso krokodyla. Cały posiłek był średni, ale nadrobiłem sobie zazdrosnymi spojrzeniami przechodzących obok turystów :).
Czas na ciekawostki:
- Co prawda walutą w Kambodży jest Riel, ale wszędzie płaci się tu dolarami. Nawet bankomaty wypłacają dolary. Nie ma jednak centów - resztę poniżej dolara wydaje się w Rielach.
- Większość ludzi jeździ na skuterkach. Dziewięćdziesiąt procent z nich to Honda Dream. Wszyscy kierowcy jednak, co może być zaskakujące po przylocie z KL, noszą kurtki przodem na przód. Może ma to jakiś związek z faktem, że ruch odbywa się tu po prawej stronie, a nie po lewej jak w KL ;). Małe wytłumaczenie - w KL kierowcy jednośladów zakładają kurtki tak, że zamek jest na plecach.
- Samochodów jest niewiele, ale większość z nich to Toyota Camry LE. Ponad połowa z nich jest w kolorze szampański złoty. Reszta jest czarna albo biała.
- Nie widziałem tu zbyt wielu kotów w przeciwieństwie do sporej ilości psów, które do tego są mało wyszczekane, żeby nie powiedzieć, że apatyczne. Pewnie przez upał. Wszystkie koty jakie widziałem do tej pory (cztery) były rudo-białe. Co ciekawe, w przeciwieństwie do kotów z Phi Phi, reagują na "kici-kici".
- W Siem Reap jest kilka kafejek z "superszybkim" Internetem. Wszystkie są oznaczone logiem Internet Explorera :D.
- Malezja reklamuje się hasłem "Truly Asia". Nie wiem co ci muzułmanie mają takiego azjatyckiego, ale klimat Azji poczułem dopiero tutaj.

Idealna muzyka do jazdy w dżungli :):

Stoisko z żarciem przy drodze. Ryż w bambusie:

Typowy sklep w Kambodży:

Takie transparenty są przynajmniej w jednym miejscu w każdej wiosce. Na żadnej "imprezie" nie widziałem jednak ludu Kambodży ;):

Stacja benzynowa. Autentyk. Na jednej nawet widziałem kompresor:

Traktorek:

Tak sobie mieszkają:

Nakaz driftowania:

Typ ze świątyni kazał mi tam usiąść:

Mostek od północnej strony Bang Melea:

Jedna z 4 bibliotek w Bang Melea:

Dżungla pożera świątynię:

Jeden z niewielu ornamentów, który ocalał przed złodziejami:

Świątynia:

Drzewo se wyrosło na murze:

Wodospad w Phnom Kulen:

Schody do świątyni w Phnom Kulen:

Widok po wyjściu z dżungli. W tle widać gdzie i jak intensywnie pada deszcz:

To już jutro :):

Pozbawiony smaku grill w Cambodian BBQ: